Spotkanie z mordercą #5

W połowie lat 60. ubiegłego mieszkańców Zagłębia opanował strach. W ich okolicy grasował seryjny morderca, który za ofiary obrał sobie samotnie poruszające się kobiety. Wśród ofiar nieistotny był wygląd, czy wiek. Ważne, że znajdowały się one w ustronnych miejscach. gdzie morderca mógł działać działać przez nikogo niezauważony.
Pierwszą ofiarą była pięćdziesięcioośmioletnia Anna Mycek. Jej ciało zostało odnalezione nad ranem 8 listopada 1964 roku. Leżała nieopodal torów kolejowych prowadzących do kopalni Gottwald w Dąbrówce Małej. Sekcja zwłok wykazała, że do zabójstwa doszło prawdopodobnie poprzedniego wieczora. Sprawca rozbił czaszkę kobiety mocnym uderzeniem tępym narzędziem, do tego obnażył jej narządy płciowe, ale mimo to na ciele nie było śladów gwałtu.
Często sprawcami zabójstw bywają ludzie z najbliższego otoczenia ofiar, stąd milicja początkowe podejrzenia skierowała na męża oraz sąsiadów ofiary - Jana oraz Florentyny K. Państwo K. znani byli z częstych awantur, w których zazwyczaj bardzo aktywna była ich córka Maria Marchwicka. Wszyscy jednak mieli na tyle mocne alibi, że milicja wykluczyła ich z grona podejrzanych. Nie znaleziono także dowodów na winę męża Anny Mycek, dlatego też został on zwolniony z aresztu w kwietniu 1965 roku.
Do kolejnego mordu doszło 18 marca 1965 roku. Tym razem w Będzinie znaleziono 31-letnią Lidię Nowacką. Podobnie jak poprzednią ofiarę, znaleziono ją martwą przy torach kolejowych, a jej ciało również zostało obnażone. Na głowie widoczne były podobne obrażenia do tych zadanych Annie Mycek.
Do kolejnych ataków doszło kolejno 14 maja w Będzinie, 22 lipca w Sosnowcu oraz 26 lipca ponownie w Będzinie. Tym razem jednak każda z kobiet przeżyła napad, choć jedna z nich zmarła w drodze do szpitala. Co ważne, ostatnia z napadniętych kobiet zapamiętała sprawcę. Według jej zeznań, początkowo zapytała mężczyznę o drogę, potem przez jakiś czas podążali razem w tym samym kierunku. Napastnik szedł za nią, następnie straciła przytomność. Dopiero po tym wydarzeniu milicja zaczęła łączyć wszystkie sprawy w jedną. Za każdym razem powtarzał się ten sam schemat, cios spadał na głowę ofiary z tyłu, z lewej strony, rany zawsze miały ten sam kształt, co sugerowało, że używano tego samego narzędzia.
Na potrzeby śledztwa powołano specjalną grupę dochodzeniową o kryptonimie Anna, od imienia pierwszej ofiary. Mimo, że początkowo nie ujawniono publicznie, że prawdopodobnie na terenie Zagłębia grasuje seryjny morderca, to i tak wśród lokalnej społeczności narastał niepokój związany z powtarzanymi plotkami, na temat Wampira, który zabija i gwałci samotne kobiety.
Mimo trwających poszukiwań mordercy jego aktywność wcale nie malała. W sierpniu dokonał on kolejnych 3 napadów. W jednym z nich po raz kolejny ofierze udało się przeżyć. Ciężko ranna Zofia Wiśniewska zeznała, że napastnik był średniej postury, miał około 165cm wzrostu, włosy zaczesane do tyłu a nos duży i garbaty. Co ciekawe sprawca miał mieć bliżej nieokreślony defekt oczu.
Kolejne ataki wywołały panikę wśród mieszkańców Zagłębia. Kobiety przestały samotnie wychodzić z domów. Mężowie odprowadzali swoje żony w każde miejsce. Atmosfera strachu była mocno wyczuwalna.

Mimo mobilizacji milicji Wampir pozostawał nieuchwytny, a kolejne kobiety padały ofiarami jego napaści. Dopiero gdy 11 pażdziernika 1966 roku w Będzinie z rzeki Przemszy wyłowiono ciało młodej dziewczyny sprawa nabrała tempa. Okazało się bowiem, że ofiarą Wampira padła 18-letnia Jolanta Gierek - bratanica dygnitarza Edwarda Gierka. Poszukiwania mordercy nabrały wymiar polityczny, a patronat nad grupą dochodzeniową objął komendant wojewódzki milicji.
Ważnym dowodem w sprawie zabójstwa Jolanty Gierek był wyjątkowy zegarek, który został skradziony z jej ręki. Była to radziecka Wiesna, która co ciekawe, oprócz przypisanego numeru seryjnego, posiadała także sygnaturę zegarmistrza, który ją kiedyś naprawiał. Te znaczenia na zegarku sprawiały, że był to jedyny taki zegarek w Polsce. Milicja szybko powiadomiła wszystkie komisy i zakłady zegarmistrzowskie o poszukiwaniu zaginionej Wiesny. Okazało się, że już 7 listopada, do jednego z zegarmistrzów zgłosił się posiadacz zegarka Gierkówny, został on zatrzymany jeszcze nim zdążył opuścić lokal. Według jego zeznań zakupił Wiesnę kilka dni wczęśniej na bazarze w Będzinie. Zapewniał milicję, że będzie w stanie rozpoznać sprawcę na zdjęciach, jednak gdy doszło do okazania fotografii, to świadek się zagubił i typował kilkanaście różnych osób. Świadek ten pozostał w areszcie, ponieważ śledczy nie mieli pewności, czy jego zeznania były prawdziwe.
Mijały kolejne miesiące a Wampir dalej pozostawał na wolności. Zdesperowana władza postanowiła zwrócić się z pomocą do społeczeństwa. Rozdawano ulotki , proszono o zgłaszanie wszelkich podejrzanych zachowań na milicję. Dodatkowo uruchomiono nawet specjalny numer telefonu 255-555. Ludność zareagowała na apel. Dzwoniono oraz wysyłano listy, a zgłoszeń było setki, jednak większość z nich nie miały zupełnie nic wspólnego ze sprawą Wampira. Niemniej skala działań milicji była tak duża, że przy okazji rozwiązano kilka zupełnie innych spraw, a ogólna przestępczość drastycznie zmalała. Podczas tej akcji udało się między innymi uchwycić innego seryjnego mordercę Bogdana Arnolda, w mieszkaniu którego odnaleziono co najmniej cztery poćwiartowane ciała kobiet. Jednak Arnold nie miał nic wspólnego z zabójstwami popełnionymi przez Wampira.
16 czerwca odnaleziono kolejną ofiarę. Zmasakrowane ciało leżało na polu, tuż przy drodze. Cztery miesiące później miał miejsce kolejny śmiertelny atak. Jednak przez kolejny rok morderca nie zabił ni razu. Przerwa w atakach nie uśpiła śledczych, milicja była świadoma, że następny napad to tylko kwestia czasu.
Z tego powodu na terenie Zagłębia zorganizowano mobilizację wśród milicji. Przebierano nawet milicjantki i wysyłano je na ulice, aby sprowokować Wampira do działania. Z uwagi na duże ryzyko, pod perukami montowano specjalne plastikowe ochraniacze, żeby w razie ataku ochronić kobiety przed śmiertelnym ciosem. Dodatkowo wyposażono funkcjonariuszki w mini radiostacje oraz zapewniono im dyskretną obstawę. Jednak zamiast Wampira, napotykały one głównie na amantów, szukających szybkiej miłości. Tak wzmożone poszukiwania przestępcy zdawały się na nic. Wytropienie jednej osoby na terenie zamieszkałym przez blisko 750tys. ludzi, było jak szukanie igły w stogu siana.
Po roku przerwy odnotowano kolejny atak, tym razem władze postanowiły wyznaczyć nagrodę za pomoc w uchwyceniu mordercy. W lokalnej prasie pojawiło się takie oto ogłoszenie;


Niestety akcja z ogłoszeniem nie przyniosła większych skutków, aczkolwiek ponownie Wampir zaprzestał działalności na kolejny rok. Wszyscy się zastanawiali dlaczego. Wreszcie 4 marca 1970 roku w pobliżu Ośrodka Telewizji Katowice znaleziono zwłoki kolejnej kobiety. Była to Jadwiga Kucia, pracownik naukowy Uniwersytetu Śląskiego. Tak jak poprzednie ofiary miała ona rozległe obrażenia głowy oraz została obnażona. Jednak w tym przypadku dwa szczegóły odróżniały to zabójstwo od poprzednich. Przy ciele kobiety znaleziono odciski stóp dwóch osób. Do tego rana znajdowała się po prawej stronie głowy. Mogło to wskazywać, że morderstwo zostało upozorowane na atak Wampira. Jednak ten trop został zupełnie zignorowany przez milicję.

Sprawa tkwiła w miejscu, więc do śledztwa włączono naukowców, specjalistów z zakresu kryminalistyki, psychologii, psychiatrii a nawet matematyki. Do współpracy zaproszono nawet fachowców z USA. Zaczęto dokładnie analizować zebrane do tej pory materiały oraz sięgnięto do archiwalnych spraw innych morderców. Na podstawie tych danych stworzono katalog 485 cech psychofizycznych potencjalnego sprawcy, z czego 43 miały szczególne znaczenie. Przy okazji sprawy Wampira użyto po raz pierwszy komputera, do którego wprowadzono dane stu tysięcy mężczyzn. Na podstawie tej analizy próbowano ustalić zbieżność pomiędzy posiadanymi kartotekami a profilem mordercy z Zagłębia.
Na tej podstawie śledczy wrócili do domu Marchwickich, czyli sąsiadów pierwszej ofiary. Powodem wizyty był Jan Bulski - kochanek Marii Marchwickiej. Jednak, ku zaskoczeniu milicjantów Marchwicka oświadczyła, że to nie Bulski, a jej mąż jest Wampirem. Dodała też, że przy ostatniej zbrodni pomagał mu jego brat Jan. Gdy ta informacja trafiła do sztabu akcji, szybko sprawdzono, że Zdzisław Marchwicki również znajduje się na liście podejrzanych wytypowanej przez komputer. Jego kartoteka była pokaźna, zresztą znany był dobrze w środowisku przestępczym. Nazywany był "Drygawką" ponieważ miał on chorobę neurologiczną, której objawem był oczopląs poziomy. Zresztą cała rodzina Marchwickich znana była z różnego rodzaju patologii, jedynym który wyróżniał się od pozostałych był Jan. Wyraźnie odróżniał go poziom intelektualny, jako jedyny ukończył studia a do tego pracował jako kierownik dziekanatu na Wydziale Prawa Uniwersytetu Śląskiego. Okazało się jednak, że także i on był na bakier z prawem. Zamieszany był w sprawę łapówkarską, którą miała odkryć właśnie Jadwiga Kucia. Do tego pani docent, miała wiedzieć o odmiennej orientacji seksualnej Jana. Ponoć to właśnie Jan miał namówić brata na pozbycie się Kucianki.
Mimo, iż milicja nie była w posiadaniu bezpośrednich dowód, to szereg poszlak pozwolił im aresztować Zdzisława Marchwickiego. Ponoć podczas zatrzymania powiedział do milicjantów tylko jedno słowo "nareszcie". Początkowo odebrano to jako przyznanie się do winy. Wśród śledczy panowało odczucie, że Marchiwcki przyznał się do bycia Wampirem. Jednak gdy przyszło do przesłuchań podejrzany nie miał pojęcia o co jest oskarżany.

- Nie przypominam sobie, nie wiem, co mam mówić, panie poruczniku, nie wiem, jak zacząć, żeby to wszystko zagrało, bo ja naprawdę sam nie wiem, jak mam mówić?
- To niech pan zacznie od początku, od morderstwa Anny Mycek.
- To co ja mam wszystko brać na siebie...no to ile ja tych zabójstw mam właściwie?
- No powie pan, ile dokonał?
- Co ja mogę, jak ja nie pamiętam.
- Co pan używał? Haka czy łyżki?
- Panie poruczniku, ale ja nie mogę przecież powiedzieć, że używałem, przecież ja tego nie robiłem... panie poruczniku, pomóżcie mi, co ja mam mówić?
- Jak się pan sam przyzna, to dostanie pan mniejszy wyrok.
- Wyrok dostanę mniejszy, ale ludzie będą myśleć, że to ja zrobiłem.
- Tak przecież było.
- Właśnie tak nie było.

Podczas przesłuchań opowiedziano ze szczegółami podejrzanemu to co niby zrobił. Próbowano za wszelką cenę wymusić na Marchwickim aby przyznał się do winy. Ostatecznie Marchwicki przyznał się do zarzucanych mu czynów, aczkolwiek wielu uważa, że zostało to na nim wymuszone. Oprócz Zdzisława zatrzymani zostali inni członkowie jego rodziny, aresztowano jego braci Henryka i Jana oraz siostrę Halinę. Oprócz tego do aresztu trafili także Józef Klimczak i Zdzisław Flak, który był synem Haliny.

Wśród części oficerów z grupy dochodzeniowej Anna zaczęła wzrastać wątpliwość w winę Zdzisława. Oprócz braku przyznania się do winy, brakowało mocnych dowodów łączonych go ze zbrodniami. Co więcej odciski palców znajdowane przy ofiarach nie zgadzały się z odciskami Marchwickiego. Na korzyść oskarżonego działała także opinia amerykańskiego psychiatry kryminologa Jamesa A. Brussela, który został poproszony o pomoc w rozwikłaniu sprawy Wampira. Dr Brussel zasłynął ze skutecznego opisu wizerunku przestępców i przyczynił się do złapania seryjnego mordercy Alberta de Salvo, który znany był jako "dusiciel z Bostonu". Według opinii Brussela sprawca był schizofrenikiem paranoidalnym, a nie psychopatą jak orzekli polscy biegli. Do tego twierdził on, że sprawca posiadał co najmniej średnie wykształcenie, był dobrze zorganizowany, nie rzucał się w oczy, nigdy też nie był notowany przez milicję. Do tego Brussel mówił, że napastnik z całą pewnością był homoseksualistą, który mimo świadomości swojej orientacji nie utrzymywał kontaktów seksualnych z mężczyznami. Jeszcze jeden fakt wskazywał, że Marchwicki może być niewinny, mianowicie obrażenia na ciałach wskazywały, że morderca był mańkutem, a Marchwicki był praworęczny.

Po czasie okazało się, że w sprawie był jeszcze jeden podejrzany. Był nim Piotr Olszowy, który to był autorem anonimowego listu, w którym przyznał się do zabójstw. Tę wiadomość milicja otrzymała niedługo po ostatnim morderstwie. Istotne było to, że rzekomy Wampir oświadczył w liście iż było to ostatnie zabójstwo jakie popełni. Kilka dni po tym w jednym z domów w Sosnowcu wybuchł pożar, w pogorzelisku znaleziono zwłoki całej rodziny. Sekcja zwłok wykazała, że dwójka dzieci oraz ich matka zostali zamordowani. Wszystko wskazywało, że Piotr Olszowy zabił swoją rodzinę, następnie podpalił mieszkanie popełniając samobójstwo. Co więcej w jego aktach znajdowała się informacja iż cierpiał na schizofrenię. Według Brussela to właśnie Olszowy był poszukiwanym Wampirem.

Niemniej jednak ówczesne władze potrzebowały medialnego sukcesu, który udowodniłby społeczeństwu, że milicja potrafi skutecznie bronić obywateli przed przestępcami. Z rozprawy Marchwickiego zrobiono widowisko, na potrzeby którego wynajęto salę widowiskową w Zakładach Cynkowych Silesia w Siemianowicach. Prokuratura przedstawiła szereg dowodów na winę Marchwickiego, między innymi przedstawiono zdjęcia z bazaru w Będzinie na których rozpoznano Zdzisława oraz Henryka. Miał to być dowód na to, że to oni sprzedali zegarek jednej z ofiar. Udowodniono, że daty aktywności wampira pokrywały się z okresami pożycia małżeńskiego Marchwickich. Gdy Maria odchodziła od Zdzisława, wtedy Wampir zabijał, gdy Maria wracała do niego ataki ustawały. Do tego dość istotne dla prokuratora były wyniki badania wariografem, które wskazywały, że Marchwicki reagował emocjonalnie na pytania o morderstwa. Jednakże wyniki te nigdy nie zostały przedłożone sądowi. W tamtych czasach była to nowatorska metoda, nigdy wcześniej nie stosowana w Polsce. Na niekorzyść Marchwickiego wskazywały też zeznania kobiet, które przeżyły atak. Według ich opisów napastnik miał defekt oczu, jedna z nich twierdziła że widziała w oczach same białka. Taki opis pasował to Zdzisława Marchwickiego który cierpiał na oczopląs. Marchwicki również nie posiadał mocnego alibi. Twierdził, że dniach kiedy dochodziło do morderstw przebywał w pracy. I mimo iż jego nazwisko widniało na listach obecności, to w górniczym zwyczaju, gdy odbierane są nadgodziny to sztygar zawsze wpisuje nieobecnego na listę. Nie da się wtedy odróżnić, czy taki pracownik był, czy go nie było w pracy.


Ostatecznie podczas pobytu w areszcie podejrzany spisał pamiętnik, w którym przyznał się do zarzucanych mu zabójstw. Badania grafologiczne potwierdziły jego autentyczność, jednak wiele osób twierdziło, że Marchwicki pisał to co mu kazano.
Zdzisław Marchwicki został uznany winnym zarzucanych mu czynów. Został skazany na karę śmierci, którą wykonano w kwietniu 1977 roku. Oprócz niego taki sam wyrok usłyszał jego brat Jan. Pozostali członkowie rodziny zostali skazani na niższe kary.


Źródła

książka "Czarna Wołga - kryminalna historia PRL" Przymysława Semczuka https://pl.wikipedia.org/wiki/Zdzis%C5%82aw_Marchwicki_(1927%E2%80%931977) zdjęcie z rozprawy ze strony polskieradio.pl

Zapraszam do głosowania oraz śledzenia mojego profilu @lipszczak

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now
Logo
Center