Każdy z nas ma taki moment w życiu gdy dopada go stan bliski depresji, i ma głębokie "rozkminy" nad życiem. Przynajmniej tak mi się wydaje. Ja tak własnie miałem w liceum i co by nie wchodzić w szczegóły, muzyka wtedy grała pierwsze skrzypce w mojej codzienności. Nadal dużo jej słucham, ale stała się bardziej tłem niż realnym kreatorem dnia powszedniego. Ale wtedy... wtedy słuchałem dużo, dużo piosenek a pewien zespół towarzyszył mi w wyjątkowych chwilach ( co nie deklasuje takich Eelsów którzy mieli chyba nawet większy wpływ,ale o nich możecie poczytać w drugim wpisie z serii "Muzycznie"), i tym zespołem byli Poeci Upadku.
Witajcie, jestem Jacob Węgrzynowicz znany także jako Jaw i prowadzę ten blog. A w dzisiejszym wpisie omówimy sobie moje wspomnienia i wyjątkowość Poets of the Fall, czyli Poetów upadku lub też jesieni, zależy od interpretacji chociaż mi bardziej pasuje ta pierwsza.
Moja znajomośc z tym zespołem zaczęła się od gry Alan Wake, w której to Poeci dorzucili się do soundtracku. I w polecanych na "TwojejTubie" wyświetlił mi się Karnawał Rdzy, który do dziś jest moją ukochaną piosenką z repertuaru tego zespołu. To jej słuchałem najwięcej i nadal uważam że ma w sobie coś wspaniałego.
"Come feed the rain
'cause I'm thirsty for your love dancing underneath the skies of lust
Yeah, feed the rain
'cause without your love my life ain't nothing but this carnival of rust"
Jak może już wiecie, wielbię wprost liryczne teksty z przekazem i możliwościami ciekawej interpretacji.
Nie zawiedziecie się na tym zespole pod tym względem, chociaż mają i prostsze utwory ( ale o tym jeszcze później napisze) to jak już tekstu jest trochę, to ma przekaz.
Do dziś mam dreszcze od tej frazy "Come feed the rain". Nakarmić deszcz.... to proste acz genialne.
Czym można karmić opady deszczu? łzami? Krwią, duszą?
Cały utwór jest taki bolesny, obawy przed odejściem i strach podmiotu lirycznego. Coś pięknego.
Inny przykład tego co potrafią, to taki bardziej eksperyment. Zupełnie inny kierunek. Wyobraźcie sobie że wrzucacie przed mikrofon pewnego siebie socjopatę, dumnego z tego jaki jest i mającego wszystkich w dupie. Do tego odrobina narcyzmu... i proszę bardzo, macie banalny i głupi ale cholernie przyjemny twór, jakim bez wątpienia jest "Happy song". Pół piosenki to stwierdzanie, że jest się psycholem. Nie jest to nuta wysokich lotów, ale zapewniam was,jeżeli macie zły nastrój, chcecie coś porozwalać w grach na pececie czy konsoli - wrzućcie to na zapętleniu i w 10 minut się wyżyjecie jak przy niczym innym.
Na dziś to tyle, trzymajcie się i zostawcie upvote'a bo to realna motywacja ;)