Historia pewnej Cebuli

Pierwotnie zakładałam, że ten post będzie o czymś zupełnie innym, ale finalnie tematyka zupełnie inna. Podobno dzisiaj specjalny dzień #hpud, coś tak słyszałam, ale wyszło jak zwykle...
Witam w temacie włosingu, wąskim wycinku całej skarbnicy wiedzy jaka jest na grupce. Mała opowieść o tym, że jestem cebulą oraz o szukaniu rozwiązań na dość normalne problemy.

Kiedyś tam, w zamierzchłych czasach czyli dawno temu i nieprawda, uwielbiałam chodzić do fryzjera żeby farbować włosy. Czerwone, wiśniowe, raz się niby fiolet trafił choć wytrzymał ze mną zaledwie tydzień i się wypłukał. Taka przyjemność nie spotykała mnie wyjątkowo często, bo potrafiłam nieźle przetrzymać odrosty, ale jak już się wybierałam to szalałam.
Długość włosów zazwyczaj jest w zakresie łopatki (świeżo przycięte) do połowy pleców (przeciągnięte, rozdwojone końcówki, dramat przy czesaniu nawet jak potraktuję je silikonem). Niestety, oznacza to, że łapię się na cennik "długich" włosów, więc farbowanie wychodzi dość drogo. Ostatnie jakie robiłam, a które skłoniło mnie do szukania innych rozwiązań kosztowało zdecydowanie zbyt dużo.

image.png
Paragon grozy sprzed 2 lat.

Słysząc przy kasie, że tyle zapłacę... Trochę zwątpiłam. Wiedziałam, że rachunek powinien wynosić koło 300 złotych, może z jakimś hakiem, ale nie tyle. Niemniej zapłaciłam, bo co miałam zrobić. Niesmak jednak pozostał, a mi odechciało się chodzenia do fryzjerów, przynajmniej na farbowanie. W dalszym ciągu chodzę podcinać końcówki (czasami 20 centymetrów), bo sama nie mam ani ręki do tego ani sprzętu, żeby nie rozwalić włosów jeszcze bardziej. Na szczęście to nie drenuje mojego portfela tak bardzo, więc jest w porządku.

Początkowo próbowałam zastąpić farbowanie u fryzjera za pomocą tych zwykłych sklepowych farb, ale jakoś mi to nie podeszło. Niby opcja awaryjna, ale jednak wychodziło dość nierówno, do tego zawsze miałam wrażenie, że tej czerwonej pasty jest zwyczajnie za mało. W tym samym czasie wkręcałam się w grupę włosingową, bo nie byłam zadowolona z tego jakiej jakości są moje włosy. Zawsze miałam wrażenie, że są za suche (z resztą komentarze o tym słyszałam nie raz już w czasach technikum). Podpytałam, poczytałam i podobno istniał jakiś Złoty Graal na moje bolączki.

image.png

Nazywał się henna.

Przygotowałam się, obejrzałam kilka poradników, uznałam, że nadszedł ten moment. Zgodnie ze sztuką przygotowałam włosy poprzez chelatowanie, a potem pozostało stworzyć błotną zupkę. Zakwaszaczem był hibiskus - spróbowałam wypić potem resztkę i smakował trochę jak kwaśny barszcz.

image.png
Hibiskus po puszczeniu soku z kwasem.

Potem zostało stworzyć odpowiednią papkę. Oczywiście hibiskus był lekko ostudzony, żeby nie przegrzać henny (i nie zepsuć jej). Czy wygląda to specyficznie? Tak. Jak pachnie? Jak stodoła pełna siana, prawdziwie swojska stodoła. Niektórzy uwielbiają ten zapach, mi nie przypadł do gustu, ale czego się nie robi dla pięknych włosów. Łyżeczka plastikowa też nie jest przypadkowa - podobno henna nie powinna mieć kontaktu z niczym metalowym, tak przynajmniej słyszałam na grupie. Nie znam się, więc postępuję zgodnie z instrukcjami.

image.png

Później zostało to dokładnie wymieszać, utrzymać odpowiednią proporcję i zostawić do wygrzania się na kilka godzin niczym ciasto drożdżowe - tak, też było przykryte ręcznikiem kuchennym.

Kiedy mieszanka była gotowa, musiałam to zamontować na głowę tworząc legendarnego błotnego koka. Oczywiście w rękawiczkach, henna naprawdę potężnie farbi wszystko w czym wejdzie w kontakt. W ogóle siedziałam na krzesełku pod prysznicem i tam nakładałam kolejne warstwy błota. Pracy było sporo, kark szybko zaczął wołać o odpoczynek. Kosmyk za kosmykiem dołączał do czubka głowy, gdzie już kleiła się błotna kula mocy. Kiedy skończyłam, zapakowałam to w foliowy czepek dołączony do zestawu. To wszystko w kolejny czepek, a na drugi czepek poszła czapka zimowa.

image.png
Koszulka otrzymała pewne obrażenia, ale nic strasznego się z nią nie stało, udało się ją uratować.

Posiedziałam chwilę z takim zestawem na głowie, ale kark dawał się we znaki i pozostało mi leżeć. Dwa ręczniki na łóżku, żeby czasem nie pokolorować pościeli i czekanie na koniec. Wtedy dopiero zaczęłam się odprężać, chociaż dalej czułam błotną masę, która na dodatek łapała temperaturę od czapki z czepkami, nie mogłam zasnąć bo nie wiedziałam czy nie zdejmę czapki przez sen i wtedy byłby spory problem. Słuchawek też nie mogłam użyć, bo uszy były w czapce. Pozostało leżeć i nic nie robić.

Po kilku godzinach trzymania błotnego koka, mogłam wreszcie iść go umyć. Wypłukiwanie henny jest procesem żmudnym, męczącym (zwłaszcza przy nieco dłuższych włosach), wydrapanie tego trochę zajmuje. Niemniej jak już skończyłam i zobaczyłam co się z tego wyczarowało to byłam pod wrażeniem. Nikt tylko nie ostrzegł mnie, że do następnego mycia włosów nie będzie się dało fizycznie czesać. Plątały się od razu po przejechaniu ich grzebieniem. Poczekałam dwa dni aż kolor się poprawnie utleni, załadowałam je odżywką i oto miałam to czego chciałam.

image.png

Dokładnie tego szukałam.
Przy naturalnym świetle słonecznym było jeszcze zabawniej.

image.png
Niestety, taka intensywność po dwóch tygodniach zniknęła, ale i tak ten efekt sprawia, że się rozpływam.

Przyznam, że włosy od tamtego momentu zrobiły się dużo milsze w dotyku, dalej wymagają pracy, ale mam wrażenie, że dokładnie tego mi brakowało. Silikony? Olejowanie? Niby spoko rzeczy na co dzień, ale jak potrzebuję prawdziwej bomby doładowującej włosy to mój wzrok automatycznie zwraca się ku hennie. Wymaga to dużo przygotowania, a samo założenie i trzymanie na włosach też pochłania sporo czasu, ale efekt jest o niebo lepszy niż ten chwilowy połysk po wyjściu z salonu fryzjerskiego (gdzie zazwyczaj leci alkohol, który poprawia wizualnie włos ale działa to na chwilę). Ponieważ płaczkowałam na cenę wizyty u fryzjera - paczka henny kosztuje około 30 złotych. Do tego należy doliczyć jakiś zakwaszacz, który często wystarcza na długo i do tego ciepła woda. Nie ukrywam, w zamian płacimy czasem - tylko pracując z domu wiem, że mogę pozwolić sobie na nieco więcej w tym zakresie.

Podsumowując - naturalne rozwiązania są wspaniałe!

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now
Logo
Center