L&L #2 Zaczynamy więc dzień pierwszy (stworzenia świata) PL/EN

435944801_795406872643764_4580028366102572933_n (1).jpg

Wróciłam do domu na święta.

Tam, w małym, trzydziesto-parometrowym mieszkaniu, upłynęła większość mojego życia. W mieszkanku jest mały balkon. Mimo choroby (która mnie próbuje chyba uratować przed przepracowaniem i zatraceniem się w biegu życia) wyszłam na kilka minut.

I tak sobie spoglądam na tą ulice, zaglądam do sąsiada sprawdzając czy może jest na balkonie. I tak stoję.

Spoglądam na ludzi na ulicy z zobojętnieniem, ale z drugiej strony przy dłuższej chwili kiedy się zmusiłam do tego, żeby nie odwrócić wzroku. Zaczęło to być w jakiś sposób być intrygujące.

Nie uczestnicząc w świecie człowiek czuje się dziwnie.
Nagle okazuje się, że rzeczywistość się sama "wydarza" bez jego udziału.

Opieram się o framugę, mogłaby być to romantyczna, melancholijna scena w filmie. Jednak jeden szczegół tu nie pasuje...
Moja różowa piżama z myszką miki. Tak. Trochę psuje klimat.
To nie jest książka by wszystko pasowało do klimatu.
Zresztą, to mało ważne.

Zniesmaczona lekko tym brakiem romantyzmu, postanowiłam zwrócić się w stronę pokoju.

Podeszłam do tej firanki na sekundę zatrzymałam wzrok. Nie wiem czemu. Po prostu jej dotknęłam.

Czy kiedykolwiek na nią naprawdę popatrzyłam? 
Nie. 

Trzymam ją w dłoniach, a potem spoglądam przez nią. Pognieciona pościel, pusty pokój. Ściana, w którą rzuciłam obraz będący ważnym zaliczeniem do szkoły. Szafa kryjąca w sobie dziesiątki naklejek "dzielny pacjent". Zawalone biurko rzeczami, których od dawna nie używam. Leżące nadal na nim, z łaski sentymentu, który mnie trzyma w garści, nie pozwalając mi ich wyrzucić. Biblioteczka z masą książek mojej mamy.

Słowa i uczucia. 

Myślę, że chyba jednak jest tylko pozornie pusty.
To wszystko, a jednocześnie nic, za wzorem ozdobnej firanki.

Wracając do tytułu tego posta i "stworzenia świata"

Niby żart, aczkolwiek trochę na serio.

Czy to nie ciekawe, że jesteśmy w rzeczywistości, w której mamy codziennie nowe szanse i niektórzy to wykorzystując (lub posiadając łut szczęścia w postaci czegoś niespodziewanego) nagle, z dnia na dzień, kreują nowy świat?

Patrząc jednak na to z drugiej strony jesteśmy skazani na pewnego rodzaju obciążenie w postaci naszej historii, chorób, genetyki i powiązań relacyjnych, których historii nie da się przecież usunąć (nawet jeśli zmienimy całkowicie otoczenie, to jednak przeżyliśmy, to co przeżyliśmy i to nas kształtowało).

A może nie?

Codziennie masz szansę przemienić się w zupełnie nową wersję siebie, podjąć nowe wyzwania, stawiać czoła ryzyku. Twoja motywacja i determinacja są kluczem do nowej wersji Ciebie. Podobnie jak twoje ciało, które nieustannie odnawia się, wymieniając stare komórki na nowe, również ty masz potencjał do narodzenia się na nowo.To spojrzenie na życie jest nie tylko motywujące, ale także fascynujące. Pasuje idealnie do narracji osób, które odniosły wielkie sukcesy.

Prawda?

A może inaczej?

Może nie jest to obciążenie czy ograniczenie, którego trzeba jak najprędzej się pozbyć?

Słuchając jakiś czas temu jednego z podcastów Marianny (https://www.youtube.com/@OkoliceCiala - niestety nie podam dokładnego odcinka bo nie pamiętam, gdzie padły te słowa) pojawił się fragment o rodzaju narracji z którym się spotykała na jej spotkaniach warsztatowych. Narracja była podobna do przytoczonej wcześniej czyli "chcę stać nową osobą". W podsumowaniu wymiany zdań pomiędzy nią a gościem padło zdanie "Jak dobrze, że jest to niemożliwe".

Nie było tam "niestety" a "jak dobrze".

Emocjonalnie chciałoby się odciąć od przeszłości i zacząć na nowo bez żadnych triggerów i złych wspomnień. Jednocześnie zapominamy chyba, że nie ma światła bez cienia, miłości bez cierpienia...

Nie.

Stop.

Nie chcę tak.

Zauważyłam, że zaczynam prowadzić narracje, która nakreśla podejście "dobre" i podejście "złe".

To, że podejście pierwsze akurat na moją osobę ostatecznie (po wielu latach jego praktykowania) zadziałało w zły sposób - nie oznacza, że jest zły.
Są osoby, które tylko dzięki takiemu podejściu odbiły się od dna i zaczęły żyć pełnią życia.

Może nawet jest to ktoś z was? 

W każdym razie, zostawię to w tym punkcie aby nie kontynuować tej narracji.
Chciałabym się dowiedzieć jednak co jest Wam bliższe i dlaczego? Może Wy zmienicie moją perspektywę? Zapraszam do komentarzy.

Wasza (trochę, skonfundowana i zamyślona) Mila.

ENG

I came home for Easter.

There, in a small apartment of thirty square meters, passed most of my life. The apartment has a small balcony. Despite my illness (which seems to be trying to save me from overworking and losing myself in the flow of life) I went out for a few minutes.

And so I look out at this street, glance at my neighbor checking if maybe he is on the balcony. And so I stand there.

I look at the people on the street with indifference, but on the other hand with a long moment when I forced myself not to look away. It began to be intriguing in a way.

Not participating in the world makes a person feel strange.
Suddenly it seems that reality is "happening" on its own without his participation.

Leaning against the doorframe, it could be a romantic, melancholy scene in a movie. However, one detail does not fit here....
My pink mickey mouse pajamas. Yes. It spoils the atmosphere a bit.
This is not a book to make everything fit the climate.
Anyway, it is of little importance.

Slightly disgusted by this lack of romance, I decided to turn towards the room.

I approached that curtain for a second I stopped my gaze. I don't know why. I just touched her.

Did I ever really look at it?
No.

I hold it in my hands and then look through it. The crumpled bedding, the empty room. The wall where I threw a painting that was an important school credit. A closet hiding dozens of "brave patient" stickers. A desk collapsed with things I haven't used in a long time. Lying still on it, by the grace of the sentiment that keeps me going, not allowing me to throw them away. A bookcase with a mass of my mother's books.

Words and feelings.
I think it's probably only seemingly empty, though.
It's everything and nothing at the same time, behind the pattern of the decorative curtain.

Going back to the title of this post and the "creation of the world"

Seemingly a joke, yet a bit on the serious side.

Isn't it interesting that we are in a reality where we have new opportunities every day and some people taking advantage of this (or having a stroke of luck in the form of something unexpected) suddenly, overnight, create a new world?

Looking at it from the other side, however, we are doomed to some kind of burden in the form of our history, illnesses, genetics and relational ties, whose history, after all, cannot be removed (even if we change our surroundings completely, we lived through what we lived through and it shaped us).

Or maybe not?

Every day you have the chance to transform yourself into a completely new version of yourself, to take on new challenges, to face risks. Your motivation and determination are the key to the new version of you. Like your body, which is constantly renewing itself, replacing old cells with new ones, you also have the potential to be born again.This outlook on life is not only motivating, but also fascinating. It fits perfectly with the narrative of highly successful people.

Right?

Or is it different?

Maybe it's not a burden or a limitation that you need to get rid of as soon as possible?

Listening to one of Marianna's podcasts some time ago (https://www.youtube.com/@CirclesCiala - unfortunately I won't give the exact episode because I can't remember where the words were said) there was a passage about the type of narrative she encountered in her workshop meetings. The narrative was similar to the one quoted earlier i.e. "I want to become a new person". The summary of the exchange between her and the guest included the phrase "How good it is that this is impossible."

There was no "unfortunately" there but "how good".

Emotionally one would like to cut off the past and start anew without any triggers or bad memories. At the same time, we seem to forget that there is no light without shadow, no love without suffering....

No.

Stop.

I don't want that.

I've noticed that I'm starting to run a narrative that outlines a "good" approach and a "bad" approach.

The fact that the approach of the first one eventually (after many years of practicing it) worked on my person in a bad way - does not mean that it is bad.
There are people who, only thanks to this approach, bounced back from the bottom and began to live life to the fullest.

Maybe it is even one of you?
In any case, I will leave it at this point not to continue this narrative.
However, I would like to know what is closer to you and why? Maybe you guys will change my perspective? I invite you to comment.

Your (somewhat, confused and thoughtful) Mila.

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
Join the conversation now
Logo
Center