Rozmawiałam dzisiaj z moją babcią. Już od 74 lat chodzi po tej ziemi (teraz, może więcej leży lub siedzi jednak nadal jest i na całe szczęście nigdzie się nie wybiera). Widziałam, że jest smutna. Zatroskana o moje zdrowie (aktualnie mam zapalenie oskrzeli). Wiedząc to pomyślałam, że może zapytam o coś miłego.
O co jednak zapytać osobę, która tak dużo ma cierpienia w życiu w codzienności? Tylko o przeszłość.
Babciu, jaka była najszczęśliwsza chwila w Twoim życiu?
Ona lekko się uśmiechnęła i powiedziała:
Jak urodziłam Twoją mamę. Była taka duża, zdrowa, miała zapach taki.
Po chwili namysłu dodała:
I jak brałam ślub, z pierwszym mężem. Jak Ciebie i mamę w wózku woziłam, wtedy na spacerze. Dałam dziecko do słonka, ładnie spało to człowiek szczęśliwy wtedy był.
Dopytałam jeszcze o chwile, które były jeszcze szczęśliwe i co wtedy robiła:
Jeździłyśmy na wakacje do Olkusza. Tam rzeczka, lasek był. Pluskałam się tam, brałam korę i robiłam łódeczki. Taki zamykany nożyk miałam i pływały po rzeczce.
Mnie z kolei nasza myśl, wspomnienie. Jak bardzo szczęśliwa się czułam, gdy po prostu biegłam ze słuchawkami w uszach wzdłuż nieczynnych torów, za czasów nastoletnich. Jak muzykowałam z przyjaciółmi. Improwizowaliśmy i nadchodził ten moment, gdy wszystkie instrumenty, głosy – zgrywały się idealnie, harmonijnie.
Bardzo proste rzeczy.
Zastanawiam się, tylko czy jest to szczęśliwe, bo jest to wspomnieniem, czy dlatego, że szczęście naprawdę kwestią prostoty.
I jak wiele zależy od tego, co dzieje się w środku.
Bo często robiące te same rzeczy można odczuwać całkowicie skrajnie różne emocje.
Ja tak mam z malowaniem.
Jak wspominałam w poprzednim poście, malowanie we mnie czasem wzbudzało wręcz obrzydzenie i złość.
Przez długi czas (ok. 2 lata) myślałam, że stosunek do malowania mam określony i niezmienny. Bardzo negatywny.
Jednak parę tygodni temu powstało to.
Ale po kolei…
Do działania ruszyła mnie potrzeba estetyki. W tamtym czasie postanowiłam, że nie chcę się już zaniedbywać i zasługuję na ładną przestrzeń.
W mojej części łazienkowej miałam taką starą szafkę, cała już spulchniała od wody, miała plamy, których już się nie dało zmyć (z farby do włosów) i stwierdziłam, że w sumie i tak jest mi niepotrzebna (mam regał jeszcze) i trzeba coś z tym zrobić.
Zdjęcia przed:
Położyłam więc ją na biurku (pomagając sobie najpierw, kładąc ją na łóżku potem na desce do prasowania, a na końcu w miejscu docelowym, bo niby takie niepozorne, a ciężkie okropnie). Widząc, że wilgoci i obdartych części nie da się zamalować poszłam w ślady mojej mamy i poszłam za jej dewizą artystyczną.
Jeśli wszystkie możliwe naprawy zawiodły… Zasłoń to koronką.
I tak zrobiłam, ładnie po tuptałam do drogerio-pasmanterii, kupiłam potrzebne materiały (oczywiście musiała mnie też namówić na lakiery do paznokci, bo przecież nie można oprzeć się promocji). Potem nastąpił dobrze znany wszystkim ADHD-owcom „hiperfocus” i…
Skończyłam koło 3 :)
Czynność ta sama, wolność w tworzeniu niby też.
Jednak to moje wnętrze było decydującym elementem układanki.
I to było moje małe szczęście.
Doszłam do wniosku, że jednak warto walczyć o swoje małe chwile szczęścia i jeśli się dba o siebie w środku, to potem nasze wnętrze odwzajemnia się większą wrażliwością na dobre rzeczy wokoło oraz kreatywnością.
Co do fotela i innych przemian w pokoju. Przeczytacie i zobaczycie je w innych postach :)
.
.
.
EN
I was talking to my grandmother today. She has been walking this earth for 74 years now (now, maybe more lying down or sitting down however she is still there and fortunately she is not going anywhere). I could see that she was sad. Concerned about my health (I currently have bronchitis). Knowing this, I thought I might ask something nice.
But what to ask a person who has so much suffering in his life in everyday life? Only about the past.
Grandma, what was the happiest moment in your life?
She smiled slightly and said:
When I gave birth to your mother. She was so big, healthy, had a smell like that.
After a moment's thought, she added:
And how I got married, with my first husband. How I carried you and my mother in a stroller, then on a walk. I gave the baby to the sun, it slept nicely then man was happy.
I asked about the moments that were still happy and what she was doing then:
We used to go on vacation to Olkusz. There was a river there, a forest. I used to splash there, take bark and make boats. I had such a lockable knife and they floated in the river.
I, in turn, our thought, a memory. How happy I felt when I just ran with headphones in my ears along the disused tracks, in my teenage days. How I used to make music with my friends. We would improvise and the moment would come when all the instruments, voices - they would harmonize perfectly, harmoniously.
Very simple things.
I wonder, just whether it's happy because it's a memory, or because happiness really a matter of simplicity.
And how much depends on what's going on inside.
Because often doing the same things, you can feel completely extremely different emotions.
I have that way with painting.
As I mentioned in a previous post, painting in me sometimes even aroused disgust and anger.
For a long time (about 2 years) I thought that my attitude to painting was definite and unchangeable. A very negative one.
However, a few weeks ago this was created.
But one step at a time...
I was moved to action by the need for aesthetics. At that time I decided that I didn't want to neglect myself anymore and I deserved a nice space.
In my bathroom area I had such an old cabinet, all of it was already moldy from water, it had stains that could no longer be washed off (from hair dye) and I decided that overall I didn't need it anyway (I have a bookcase still) and something had to be done with it.
Pictures before:
So I put it on the desk (helping myself first, putting it on the bed then on the ironing board, and finally in the final destination, because seemingly so inconspicuous, but heavy terribly). Seeing that the moisture and stripped parts could not be painted over, I followed in my mother's footsteps and followed her artistic motto.
If all possible repairs have failed... Cover it up with lace.
And so I did, nicely stomped to the drugstore, bought the necessary materials (of course, she also had to persuade me to buy nail polish, because, after all, you can not resist the promotion). Then came the well-known to all ADHD-ers "hyperfocus" and....
I finished around 3 :)
The activity was the same, the freedom to create seemingly too.
However, it was my inner self that was the decisive piece of the puzzle.
And that was my small happiness.
I came to the conclusion, however, that it's worth fighting for one's little moments of happiness, and if one takes care of oneself inside, then later our interior reciprocates with greater sensitivity to the good things around and creativity.
As for the chair and other transformations in the room. You will read and see them in other posts :)