A może tak…?
Kiedyś, dawno, dawno temu, prowadziłem inne życie. Praktycznie każdy mój ruch był kontrolowany przez drugą osobę. Musiałem spowiadać się z każdej swojej czynności.
Przynosiło to czasami wstyd. W szczególności, gdy marzyłem. “Chciałbym się zająć tym, a tym…”. Mijał miesiąc, dwa. Nie zrobiłem tego, co mówiłem, że chcę zrobić. Byłem z tego rozliczany, nawet jeżeli z mojej strony to było tylko luźny pomysł, lub, po prostu zacząłem zajmować się czymś innym. Ta kontrola miała też swoją drugą stronę: chciałem coś zrobić, ale nie pozwalano mi tego. Każde odstępstwo, szaleństwo, było natychmiastowo emocjonalnie karane.
Wtedy miałem czasami taką myśl: “A może tak uciec?”
Możliwe, że każdy z nas ma jakieś miejsce, które wydaje się magiczne, do którego chciałoby się uciec. Mam bliskiego przyjaciela, w sumie, najbliższą tego typu osobę. Znamy się z nim jeszcze od zeszłego wieku. Do dziś pamiętam jak jako 6-latek chodził z deską i był skejtem, z czego był bardzo bardzo dumien. Jego miejscem marzeń była Irlandia. Chciał się tam przeprowadzić, wrzucił masę pracy, by móc dalej robić to, co kocha (nauczać angielskiego) tam na miejscu, ale niestety, koniec końców zderzył się z tym, że w anglojęzycznym kraju nie potrzebują polaka uczącego angielskiego, jakkolwiek by dobrze w tym języku nie mówił (a mówi świetnie).
Pamiętam go z tego czasu. Prowadziliśmy dużo wspólnych rozmów u nas, nad brzegiem jeziora. I gdy wyobrażam sobie, co mógł wtedy czuć, przychodzi mi na myśl jedno: Nie mógł się dostać do swojego małego raju.
Jak ważna jest ta myśl jest mi trudno wytłumaczyć. A oznacza to jedno: postaram się to zrobić! XD
Irlandia to było piękne, zielone, harmoniczne miejsce, w którym wszystkie problemy znikną, w którym nie będzie szło nic źle. Stare, złe, niedziałające życie, zostawi z tyłu. Rozpocznie nowe życie. Piękne, pełne przyrody i harmonii. Szczęśliwe.
Mały raj na ziemi, do którego można dojść, jeżeli zrobi się coś.
Ja też mam takie miejsce. Moim zawsze był wschód, Moskwa. Olbrzymie miasta, o których słyszałem z rodzinnych opowieści, olbrzymie przestrzenie, ciekawi ludzie, otwarci, zimni, którzy przyjmą Cię, ale na początku będziesz obcy. Miejsce, które nie jest ani dobre, ani złe, jest po środku, i nie wstydzi się, że ma te dwie twarze. Małe punkciki wielkich miast, cywilizacji, dookoła których buszuje niczym nieokiełznana przyroda. Najwyższa forma wolności: bo tam, koniec końców, gdy tylko zechcę, będę mógł uciec do tej przyrody, wyjść do miejsca, gdzie nie sięga prawo, lub na odwrót: wejść w samo oko cyklonu, zmierzyć się z nim. Może przegram, ale ha, to mój wybór!
Widzę w tym jeden schemat: Wiara w odległe, nieznane miejsce, marzenie, stan, do którego się można dostać, tylko nie wiemy jak. Mały nasz raj, w którym to, co nam wadzi, zniknie.
Czuję gdy o tym pisałem, że nie musi to być miejsce. Może to być dla mnie też nowy ja, którego wykuję, który nie będzie miał tych problemów. A może inni ludzie, którzy będą mnie otaczali? Albo jakiś ból, nawyk, jak zniknie, dopiero wtedy będę mógł żyć pełną piersią. A może, jeżeli siebie zmienię, naprawdę zmienię, nie będę popełniał błędów.
Tam gdzieś daleko w dali
Jest miejsce, gdzie ja będę ja
I to ja, będzie dobre i szczęśliwe
Muszę te miejsce osiągnąć
Te myślenie to jedna z największych krzywd, jaką można sobie wyrządzić.
W następnym poście (pierwszy raz zobowiązuję się do zrobienia serii, jej!) postaram się wytłumaczyć dlaczego tak myślę.
Tyle na dzisiaj. Trzymajcie się!