10/31
Zdjęcie Jasona Szenesa (EPA)
Parada rozpoczęła się planowo. Wielgachne dynie, mające fizjonomię rodzimych strachów na wróble co rusz wyginały się w stronę uradowanej publiki. Wydawałoby się, że te bądź co bądź straszne personifikacje truposzów mogą wywoływać w obserwujących uczucie niepewności. "To tylko zabawa", odpowiada amalgamat Nowojorczyków. Wyjątkowo kościste szkielety i wszelkiej maści truposze zdawały się przeczyć standardowej narracji świata zachodniego w stosunku do śmierci. Staroświeckie memento mori zastąpiono fajniejszym memento vivere, które w nowoczesnym stylu zostałoby przedstawione jeszcze dosadniej niż "pamiętaj o hedonizmie". Różnorakie węże i pozostałe istoty okraszały widowisko, prowokujące co rusz zebraną gawiedź do szaleńczych okrzyków, które tym razem nie nawiązywały do wielkości Boga. Cóż, zapewne nie ta celebracja.
Po krótkim, półgodzinnym spojrzeniu na paradę Halloweenową zapragnąłem wrócić do domu. Jako, że mieszkam po "niewłaściwej" stronie Szóstej Alei, w celu dotarcia do mieszkania, zmuszony zostałem do pokonania czterokrotnie dłuższego dystansu, gdyż ulice dookoła zostały obwarowane policją i nie dało się tej szerokiej ulicy przekroczyć nawet pieszo. Poza nadmierną ilością służb mundurowych nie dało się zauważyć żadnych oznak terroru, zabrakło nawet jakiegokolwiek zatrwożenia na twarzach przechodniów. Dopiero w mieszkaniu, Facebook oraz bliscy uświadomili mi, że w promilu mili od mego miejsca zamieszkania doszło do tragedii.
To już nie była zabawa. Teraz na mym obliczu pojawił się lekki niepokój, lecz nie strach. W internecie mnożą się pytania, wezwania, rozpoczyna się przypisywanie win. A czy Halloween przypadkiem nie sugeruje byśmy zwyczajnie pogodzili się z kontrmanifestacją? Byśmy, być może, poszli śladem uczestników parady i zostawili nasze kościotrupy w pochodzie?
Po krótkim, półgodzinnym spojrzeniu na paradę Halloweenową zapragnąłem wrócić do domu. Jako, że mieszkam po "niewłaściwej" stronie Szóstej Alei, w celu dotarcia do mieszkania, zmuszony zostałem do pokonania czterokrotnie dłuższego dystansu, gdyż ulice dookoła zostały obwarowane policją i nie dało się tej szerokiej ulicy przekroczyć nawet pieszo. Poza nadmierną ilością służb mundurowych nie dało się zauważyć żadnych oznak terroru, zabrakło nawet jakiegokolwiek zatrwożenia na twarzach przechodniów. Dopiero w mieszkaniu, Facebook oraz bliscy uświadomili mi, że w promilu mili od mego miejsca zamieszkania doszło do tragedii.
To już nie była zabawa. Teraz na mym obliczu pojawił się lekki niepokój, lecz nie strach. W internecie mnożą się pytania, wezwania, rozpoczyna się przypisywanie win. A czy Halloween przypadkiem nie sugeruje byśmy zwyczajnie pogodzili się z kontrmanifestacją? Byśmy, być może, poszli śladem uczestników parady i zostawili nasze kościotrupy w pochodzie?