Oczywiście, nie myślcie sobie, że wchodziłam Schodami bez żadnego lęku. Człowiek, który uważa, że niczego się nie boi, jest raczej głupi niż odważny.
Bardzo długo szłam we mgle. Chociaż, może tylko tak mi się wydawało? Wiecie, ciągnące się schody, nie widać początku, ani końca, dookoła biało…
W końcu jednak coś się wokół mnie zmieniło. Brnąc Schodami w górę zauważyłam, że, najpierw sporadycznie, potem coraz częściej pojawiają się długie sznury. Właściwie, coś jakby liany… Nie mam pojęcia skąd się tam wzięły. Może gdzieś niedaleko rosło potężne drzewo, z którego zwisały? Nie wiem. Szłam coraz dalej, a lian było coraz więcej…
Nagle niektóre pnącza zaczęły się poruszać. Zupełnie jak węże. Zatrzymałam się. Wiecie, za bardzo nie ogarniałam, co się dzieje. Powoli ruszyłam dalej, jednak w tej samej chwili, w której się poruszyłam, te liany, które przypominały węże wystrzeliły w moją stronę. Puściłam się biegiem przed siebie. Wyciągnęłam scyzoryk z kieszeni mając nadzieje, że jakoś się nim obronię… Jedna z lian złapała mnie za rękę oplatając mój nadgarstek, druga, za nogę. Czułam jak zaczyna ogarniać mnie panika. Starałam się jednak nie poddać całkowicie temu uczuciu i być spokojna. Szybko zaczęłam przecinać pęty i wkrótce mogłam uciekać dalej.
Biegiem wspinałam się wyżej po schodach. Śmieszne, co nie? Biegłam, jakby to w ogóle miało jakiś sens… W końcu, wiecie, przecież te dziwne liany były wszędzie dookoła mnie! W pewnej chwili zauważyłam, że nie wszystkie się poruszają. Niepewnie podeszłam do jednej z nich i dotknęłam jej. Liana zakołysała się lekko pod moim dotykiem, ale poza tym nic więcej się nie stało. Chwyciłam ją więc i z całych sił pociągnęłam w moją stronę. Dalej nic. Liana musiała być przyczepiona do czegoś, co znajdowało się ponad tą przeklętą mgłą. To coś było jednak na tyle wysoko, że nie było widać co to właściwie jest…
Przez chwilę patrzyłam na lianę i wahałam się. Nie byłam pewna, czy spróbować się wspiąć po tej lianie i zobaczyć co jest powyżej, bo wiecie, może taką samą drogę przebył X! Z drugiej wolałam pójść daje schodami, bo była duża możliwość, że X jednak wspinał się nimi dalej i dotarł do zupełnie innego miejsca, niż to, do którego prowadzą liany… Była też inna możliwość. Może po prostu schody i liany prowadzą do tego samego miejsca? Nie wiedziałam, co robić. Czułam tylko, że jakaś siła wewnętrzna, pcha mnie do przodu. Nie potrafiłam już zawrócić… A co Wy zrobilibyście na moim miejscu?
W końcu postanowiłam zaryzykować. Złapałam lianę, która wiąż bujała się delikatnie obiema rękami i zawisłam na niej. Wciąż nic się nie działo. Stanęłam z powrotem na schodach i patrzyłam na lianę. Po chwili wreszcie podskoczyłam jak najwyżej i złapałam się jej, a liana razem ze mną zakołysała się gwałtownie. Przez dłuższą chwilę trzymałam się jej kurczowo zdjęta strachem. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę w jaką głupią sytuację sama się wepchnęłam.
Wyobraźcie sobie, że zawisłam na lianie nad gigantyczną przepaścią! To, że mgła zasłaniała wszystko to, co było pode mną, wcale nie znaczyło, że nie ma tam żadnego urwiska! To wcale nie znaczyło, że będę spadać i spadać w nieskończoność! Utrata siły do wspinaczki oznaczała pewną śmierć! Oh, X! Dlaczego mi to zrobiłeś!!
Wreszcie zebrałam się w sobie i zaczęłam się wspinać. Musiałam dostać się na górę, choćbym miała wspinać się latami! Dla X! Musiałam go znaleźć!
Pewnie większość z Was już sobie myśli: „No dalej dziewczyno! Co było dalej!” Chwileczkę. Wiecie jakie to jest straszne uczucie, kiedy Wasze mięśnie rozsadza płomień bólu i nie macie już siły by się wspinać, ale musicie, bo nie macie innej opcji?
Nie wiem, jak długo wspinałam się. Wydawało mi się, że naprawdę trwało to wieczność, ale to zawsze tak jest. Jakbym pewnie popatrzyła na siebie oczami postronnej osoby, to stwierdziłabym, że wcale nie trwało to tak długo…
W końcu mgła zaczęła się przerzedzać. Ujrzałam nad sobą jakieś dziwne ciemne coś. Nie wiedziałam jeszcze co to było, ale kiedy wreszcie wspięłam się na tyle wysoko, by tego dotknąć, odkryłam, że to jest ziemia! Wyobrażacie to sobie? Ziemia w powietrzu? Albo może jakieś wielkie urwisko, a to coś po czym się wspinam, to wcale nie jest liana, tylko korzeń jakiejś rośliny, która rośnie po drugiej stronie… Wcale tak jednak nie było. Kiedy byłam już pod ziemią… dziwnie to brzmi, ale tak właśnie było. Więc kiedy byłam pod tą ziemią, zauważyłam, że moja liana, czy tam korzeń, prowadzi do okrągłego otworu, przez który widziałam niebieskie niebo i chmury! Wspięłam się wyżej i zbierając ostatnie resztki sił wyszłam przez otwór na górę…