Dzień zaczynał się chłodnym, szarym porankiem. W najgłębszych dolinach między pagórkami zalegała półprzeźroczysta, szara mgła, jednak, w najniższych zagłębieniach pod samymi skalistymi górami mgła była nieprzenikniona. Domy i drzewa tonęły w mroźnej zasłonie. Na drzewach bezlistnymi gałęziami i igiełkach świerków bieliła się gruba warstwa szronu.
Wokół panowała niczym niezmącona cisza. Wieś usytuowana w dolinach i na pagórkach u podnóży gór nie zbudziła się jeszcze ze snu po długiej mroźnej nocy. Wśród szczytów gór i między skałami nie rozbrzmiewało żadne echo. Uśpione szczyty skalistych wzniesień pogrywał grubymi warstwami biały, puszysty śnieg.
W nieruchomym powietrzu co jakiś czas przemykał lekki, chłodny wiatr. Kluczył wśród uśpionych gałązek drzew, pod jego naporem gałązki cichutko trzeszczały. Kiedy wiatr przelatywał nad ziemią, zmrożone źdźbła trawy rżały lekko.
Dzikie zwierzęta wreszcie powoli budziły się ze snu i rozpoczynały wędrówki w poszukiwaniu pożywienia. Gałązki drzew cicho szeleściły, kiedy ptaki i niewielkie gryzonie siadły na nich lub przechodziły z jednej gałęzi na drugą. Małe kryształki lodu spadły wtedy na ziemię podzwaniając tak delikatnie, że ledwie można było to usłyszeć. Każdy oddech zwierząt tworzył niewielkie obłoczki pary.
Z kominów domów wsi wzniesionej u podnóża gór powoli zaczynały unosić się cieniutkie stróżki dymu. Wioska powoli budziła się do życia.
Zachmurzone niebo zaczynało jaśnieć, jednak ani jeden promień słońca nie zdołał przebić się przez grubą warstwę chmur o przeróżnych odcieniach bieli i szarości, zmieniających się z każdym podmuchem wiatru.
Na pagórkach i wyższych wzniesieniach mgła powoli przerzedzała się już, jednak w głębokich dolinach bez zmian zalegały białe obłoki…