Pierwsze kilka godzin spędzone w Urugwaju były idealne. Sprawna odprawa paszportowa na granicy i wio, jeden autostop wio, drugi autostop wio, chwila przerwy w dawnej fabryce konserw w Fray Bentos i wio dalej. Jest godzina trzynasta więc w naszych głowach już zaczynają snuć się plany jak to sprawnie na wieczór dojedziemy do stolicy Urugwaju - Montevideo. Warto więc złapać oddech i odpocząć w jakiejś knajpie, a pamiętając że przy wjeździe do fary Bentos mijaliśmy bar z logo serialu Friends decyzja była szybka idziemy tam. No i się skończyło przyjemne podróżowanie po Urugwaju.
Bar Friends znajdujący się na ul. 18 lipca Fray Bentos poza nazwą i logo nie miał nic wspólnego z serialową Central Perk prowadzoną przez Gunthera, ale to nie było najgorsze, gorsze było to jak kosmicznie ceny były w tym barze. Pizza za 50 zł, kurczak z frytkami za 70 zł, cola 10zł, kawa 10zł więc dużo tym bardziej, że bar wyglądał paskudnie. Niestety takie przykre są ceny obowiązujące w Urugwaju. Trudno tak bywa w podróży przez wiele krajów, że jedne są droższe, a inne są tańsze, więc trzeba jakoś przełknąć tą żabę. Idziemy na drogę będziemy łapać stopa no i wtopa, stoimy 3 godziny na wylocie z miasta i nic kompletnie nic. Staje się już jasne, że dzisiaj raczej nie dojedziemy za daleko. Pierwszy autostop który uratował nas z opresji to jakiś młody farmer pędzący zdezelowanym autem z otwartymi szybami na swoje pole za miasto. Pęd powietrza wpadającego przez otwarte okna wywiewał dosłownie wszystko z wnętrza samochodu: czapkę kierowcy, gazetę, stare opakowania po jedzeniu, ale my cieszymy się bo wreszcie jedziemy. Dobre skończyło się gdy kierowca wysadził nas przy głównej drodze głównej raptem 10 kilometrów za miastem w połowie drogi do kolejnego większego miasteczka Mercedes.
I znów stoimy łapiąc stopa, tyle że tym razem stoimy w szczerym polu.
Po godzinie jest kolejny stop, ale to tylko kolejne kilkanaście kilometrów do miasteczka Dolores i niestety było już tak późno a wszelkie próby szybkiego złapania stopa nie powiodły się, więc przyszło nam tam zostać na noc. A okolica nie za ciekawa.
Chciało by się powiedzieć, że nowy dzień nowe możliwości, ale o jakich tu możliwościach mówić, gdy budzisz się rano w namiocie, a za tropikowymi drzwiami namiotu pada deszcz. Wyczekawszy więc chwilowej przerwy w deszczu pośpiesznie pakujemy namiot i ruszamy na drogę łapać autostopa. Uff udało się dość szybko złapaliśmy stopa, ale znów zabrał nas tylko 20km, więc z pozostałych 250km niezbędnych aby dotrzeć do Montewideo to dosłownie kropla. Mała kropla w podróży, a wielka kropla z nieba, bo rozpadało się tak okrutnie, że nie było innej możliwości jak poddać się i iść na autobus. Autobus był cholernie drogi, ale przynajmniej szybko i sucho dowiózł nas wreszcie do Montewideo.
Po dojechaniu do miasta od razu skierowaliśmy się do hostelu, gdzie tradycyjnie jako jedno z pierwszych do recepcjonisty padło pytanie „co ciekawego jest do zwiedzenia w tym mieście?”. Recepcjonista dumnie odpowiedział, że my w Urugwaju jesteśmy najbardziej liberalnym krajem na całym kontynencie i będąc w Montewideo najlepszą rzeczą jaka możemy zwiedzić jest muzeum marihuany. Nie wzbudziło to naszego wielkiego zachwytu, co widząc recepcjonista dodawał, że w muzeum poza ekspozycją związaną z marihuaną jest również sporo eksponatów związanych z szerokimi prawami mniejszości seksualnych oraz powszechnym dostępem do aborcji. To tym bardziej nie przekonało nas do wyjścia tam, więc postanowiliśmy zrobić sobie zwykły spacer do centrum miasta i jak się okazało stolica Urugwaju nie zachwyca, a jej główny plac - Plac Niepodległości wygląda właśnie tak.
99 procent osób, które sięga tutaj po aparat, fotografuje wschodnią pierzeje placu, na której znajduje się między innymi Palacio Salvo będący w momencie budowy najwyższym budynkiem Ameryki Południowej i to właśnie on znajduje się na wszystkich widokówkach z Montewideo. Nie wiedzieć dlaczego nikt poza mną nie fotografował zachodniej strony placu, która przecież tak celnie odzwierciedla obraz całego miasta. Bogata historia zdominowana przez współczesną bylejakość - bardzo przykry obraz.
Za dużo dobrych opowieści o Urugwaju i jego stolicy usłyszeliśmy z ust Argentyńczyków, Paragwajczyków i Brazylijczyków więc oczekiwaliśmy czegoś na wzór Amsterdamu, a dostaliśmy Kiszyniów.